„Dziesięć płytkich oddechów” - K.A. Tucker.

Drogi Czytelniku...

„- Oddychaj - mawiała mama. - Dziesięć płytkich
oddechów... Przyjmij je. Poczuj je. Pokochaj je. - Za każdym
razem, gdy wrzeszczałam i tupałam ze złości, ryczałam z frustracji
czy bladłam ze strachu, ona ze spokojem recytowała te same frazy.
Za każdym razem. Słowo w słowo. Powinna była wytatuować
sobie tę cholerną mantrę na czole.
- To nie ma sensu! - krzyczałam. Nigdy nie rozumiałam. Na
co miały pomagać te płytkie oddechy? Dlaczego nie mogły być
głębokie? I dlaczego dziesięć? Czemu nie trzy, pięć czy
dwadzieścia? Wrzeszczałam, a ona uśmiechała się delikatnie.
Wtedy nie pojmowałam.
Teraz już rozumiem.”
Powyższy cytat już na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Moja własna mama kiedyś dała mi podobną radę. Wydała mi się wtedy bardzo głupia. Dzisiaj już tak nie uważam. Od jakiegoś czasu ją stosuje i powiem Wam jedno, ona działa, przynajmniej na mnie. „Dziesięć płytkich oddechów” autorstwa K.A. Tucker czytałam jakiś czas temu. Jest to pierwszy tom cyku o tej samej nazwie. Modlę się bym nigdy nie musiała przekonywać się na własnej skórze jak to jest odbyć walkę taką, jaką zmuszona była podjąć Kacey po wydarzeniach dnia, który zmienił jej życie już na zawsze. O jakim wydarzeniu mowa? Tego dowiecie się z kart historii.


Wspaniale było przenieść się do świata Kacey, jej siostry Livie, Tannera, Trenta, Nory (Storm), jej córeczki Mii i innych.


Na pewno zastanawiacie się jakie są moje odczucia po lekturze.
Już odpowiadam.


Po pierwsze, po tę książkę sięgnęłam z polecenia koleżanki. Zachwalała ją i twierdziła, że powinna mi się bardzo spodobać. Ciekawość zwyciężyła, już następnego dnia po naszej rozmowie wrzuciłam ją do koszyka zamówienia wraz z kilkoma innymi tytułami. Zaczęłam czytać gdy tylko otworzyłam paczkę. Nie zawiodłam się. Powieść od razu mnie wciągnęła, zapomniałam przy niej o całym świecie. Nie mogłam się od niej oderwać.


Po drugie, bohaterowie. Są bardzo interesujący, świetnie wykreowani i zróżnicowani. Nie są typowi, schematyczni. Kacey, Livie, Norę i maleńką Mię polubiłam całym sercem.
Dużo przeszły, a nie poddały się. Zwłaszcza Kacey i Nora, musiały być silne dla bliskich i opiekować się nimi. A nie było to łatwe... Kacey szczerze podziwiam, wiele osób powinno wziąć z niej przykład.

Po trzecie, fabuła. Nie chcę nikomu zdradzać tu szczegółów, jednak powiem, że dla mnie to prawdziwy rollercoaster. Od pierwszej do ostatniej strony książka nie nudzi, ciągle coś się dzieje. Akcja pędzi tu niczym najszybszy pociąg ekspresowy.
Nie zabraknie niespodziewanych zwrotów akcji i wielu przeszkód, które los rzuca pod nogi naszym personom. 


Po czwarte, uczucia, emocje i rozterki. Autorka doskonale przeprowadza nas przez skomplikowane stany emocjonalne i uczuciowe Kacey i pokazuje nam wszystkie etapy walki (głównie wewnętrznej oczywiście) podjętej przez nią w celu zachowania równowagi. Czy jej się uda osiągnąć ten stan? Tego musicie już dowiedzieć się sami.

Powieść stanowczo nie jest kolejną lekką lekturą do poduszki. Nie polecam czytać jej po nocach.

 
Opowieść pokazuje jak trudno otrząsnąć się po traumie i jak wiele pracy trzeba włożyć w zachowanie jako takiej równowagi psychicznej.


Książka praktycznie czyta się sama (dość szybko, jak dla mnie osobiście za szybko), historia wciąga, sprawia, że aż chce się być częścią życia osób w niej 'żyjących'.


Autorce dziękuję za tę historię. Z lekturą kolejnych części, możecie mi wierzyć, nie czekałam długo.


Ogólna ocena - 6/6. :)
POLECAM, POLECAM, POLECAM.
Warto po nią sięgnąć.


Pozdrawiam, Iza.

Komentarze

  1. Świetna recenzja! Skoro książka jest pełna zwrotów akcji, wywołuję masę emocji i całkowicie osrywa od rzeczywistości to z przyjemnością ją przeczytam :-)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

„Cenny dług” - Marika Borula.

„Dziesięć poniżej zera” - Whitney Barbetti.

„Złote blizny” - Anna Dąbrowska.