„Saga o Ludziach Lodu” - Margit Sandemo.

Drogi Czytelniku...

Dzisiejszy wpis będzie troszkę inny niż zwykle. Dlaczego? Otóż, recenzja ta dotyczyć będzie aż czterdziestu siedmiu książek, nie jednej. Tak, dobrze widzicie, aż czterdziestu siedmiu…

Nieśmiertelność, władza, wpływy, rządy nad światem... Czy naprawdę są aż tak wspaniałe? Czy naprawdę są warte ceny, którą trzeba za nie zapłacić dla chwilowego (tak, chwilowego, nie warto się nawet łudzić, że długotrwałego) triumfu? Moim zdaniem stanowczo nie. Co tak pociąga w nich ludzi, że gotowi są zaprzedać za nie duszę diabłu i zgotować cierpienie wszystkim dookoła, w tym swoim bliskim? Nigdy tego nie pojmę...
Margit Sandemo w swojej „Sadze o Ludziach Lodu” porusza właśnie ten temat. Z jakim efektem? Tego już musicie dowiedzieć się sami.


Jedna uwaga. Wbrew pozorom i przekonaniom, mimo tematyki (gdzieś o tym czytałam natykając się na informację o sadze, więc wolę zaznaczyć to na wstępie), nie jest to cykl przeznaczony dla młodszych czytelników, zawiera przemoc i śmiałe sceny erotyczne.

Wspaniale było przenieść się do świata Tengela Złego, Tengela z Ludzi Lodu (tak, autorka lubi to imię, powtarza się kilkukrotnie), Silje, Sol, Daga, Liv, Taralda, Alexandra, Cecylii, Irji, Mattiasa, Gabrielli, Kaleba, Villemo, Dominika, Irmelin, Ulvhedina, Singrid, Ingrid, Vingi, Heikego, Kolgrima, Tuli, Vanji, Tamlina, Lucyfera (tak, tego Lucyfera), Sagi, Marco, Ulvara, Nataniela, Christy, Henninga, Mara, Shiry, Tovy i innych. Swoją drogą bardzo mi się podobają te imiona.

Na pewno zastanawiacie się jakie są moje odczucia po lekturze.
Już odpowiadam.

Po pierwsze, zaskoczenie. Pierwszy tom „Sagi o Ludziach Lodu” pożyczyła mi znajoma. Zachwalała, twierdziła, że mi się spodoba. Wzięłam nie licząc, że jakoś szczególnie powali mnie na kolana. Wtedy zdecydowanie wolałam jednotomowe historie niż wielotomowe sagi, które mogłoby się wydawać, że ciągną się bez końca. Co nowego można jeszcze wymyślić w szóstym, dziesiątym, dwudziestym czy tym bardziej czterdziestym tomie? Wydawać by się mogło, że już nic. Byłam bardzo sceptycznie nastawiona. Pod wieczór zaczęłam czytać. Ku mojemu zaskoczeniu niemal zakochałam się w historii opisanej przez Margit. Natychmiast po skończonej lekturze umówiłam się z koleżanką na następny dzień w celu pożyczenia kolejnych tomów. Ta dając mi tym razem dziesięć (żebym, jak to mówiła, nie musiała się denerwować za szybko, że przerwę w jakimś kluczowym momencie) ze śmiechem powtarzała: „A nie mówiłam?”, a mi pozostało tylko wywracać oczami.
Nie wiedziałam nawet kiedy dotarłam do ostatniego tomu. Pamiętam, że byłam zawiedziona, że przygoda już się skończyła, że muszę rozstać się z bohaterami. Bardzo tego nie chciałam. Szybko kupiłam sobie swój komplet (do dziś przeczytałam go już kilkukrotnie).
Tak rozpoczęła się moja miłość do sag, szczególnie skandynawskich i zmieniło się moje nastawienie do książek, które nie kończą się zaledwie na jednej części, i to od razu o 180 stopni.

Po drugie, bohaterowie. Są świetnie wykreowani, zróżnicowani i interesujący. Nie są typowi, schematyczni. Znalazłam tu całą gamę osobowości i charakterów, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych.
Myślę, że tu szala się wyrównuje i było ich mniej więcej po równo, co jest tu według mnie plusem.
Z całego serca znienawidziłam Tengela Złego (od niego wszystko się zaczęło). Jakim trzeba być potworem by swoim potomkom, i to na wiele, wiele pokoleń naprzód zgotować takie piekło, jakie on zesłał (szczegółów oczywiście nie zdradzę)? Aż miałam ochotę... Dobra, zostawię dla siebie to, co chciałam mu zrobić. I w imię czego się na to zdobył? Tej zgubnej, cholernej nieśmiertelności... W każdym kolejnym tomie miałam nadzieję, że w końcu dostanie za to zasłużoną karę. Czy ją otrzymał? Tego dowiecie się z kart powieści.
Podziwiam niemal każdą kobietę z rodu Ludzi Lodu (zwłaszcza te, które trafiły do niego poprzez ślub) za to, że zdecydowały się zostać matkami dzieci urodzonych jako pierwsze w danym pokoleniu. Musicie wiedzieć, że wiązało się z tym ogromne ryzyko, pewne, hmm... straszne skutki klątwy rzuconej przed wielu laty. Jednocześnie byłam na nie wściekła. Jak matka, osoba, która kocha bezwarunkowo, najmocniej na świecie, może skazać swój największy skarb na ból, upokorzenie i cierpienie przez całe życie? Uwierzcie mi, wylałam w związku z tym niejedną łzę...

Po trzecie, fabuła.
Nie chcę nikomu zdradzać tu szczegółów, jednak powiem, że to prawdziwy rollercoaster, przynajmniej dla mnie. Od pierwszego do ostatniego tomu książki nie nudziły (no dobra może z wyjątkiem tomu 47), ciągle coś się działo. Nie brakowało tajemnic, intryg, cierpienia, bólu, radości, sukcesów, porażek, prób. Autorka zgotowała naszym postaciom chwilami prawdziwe piekło. Nie brakowało tu również magii oraz elementów nadprzyrodzonych (moim zdaniem to właśnie one sprzedały tę historię).

Po czwarte, miejsca. Autorka pięknie opisała miejsca, w których dzieje się akcja. Czułam się jakbym wraz z bohaterami stąpała po tych samych ziemiach, oglądała te same krajobrazy.

Po piąte, sceny erotyczne. Tak, dość często tu występują, w niektórych tomach nawet znacznie częściej niż w innych. Pobudzają wyobraźnię, są 'smaczne', nie są zbyt wulgarne i wyzywające.


Po szóste, sam tom 47. Jest zaskakujący, inny. Autorka w ostatniej części opowiada o niesamowitych, niemal nadprzyrodzonych wydarzeniach, które towarzyszyły jej podczas pisania wybranych części. Elementy nadnaturalne towarzyszyły jej od najmłodszych lat, zawsze czuła i widziała więcej niż inni (ja osobiście w to nie wierzę, no ale...).  Wielu postaciom przypisała swoje cechy i przeżycia. Fajnie było poczytać troszkę o kulisach powstania tej świetnej historii.

Powieści są mimo wszystko lekką lekturą do poduszki. Mi osobiście najlepiej czytało się je w nocy. Wtedy najłatwiej można było wczuć się w ich klimat.

Opowieści pokazują, że więzi rodzinne potrafią być bardzo silne, a miłość (zwłaszcza ta matczyna) zdolna jest do wielu wyrzeczeń i wszelakiego ryzyka.

Książki praktycznie czytają się same. Historia tego pełnego tajemnic rodu wciąga i nie wypuszcza z objęć jeszcze na długo po skończonej lekturze.

Autorce dziękuję za tę historię. Zostanie ze mną na dłużej.

Ogólna ocena - 6/6. :)
POLECAM, POLECAM, POLECAM.
Warto po nią sięgnąć.

Pozdrawiam, Iza.

Komentarze

  1. Sagę przeczytałam dzieki koleżance ktora pozyczyla mi od razu 47 książek. Ok, wzięłam ale z nastawieniem ze może przeczytam pierwszy tom a reszta będzie leżała. Po pierwszym rozdziale przepadłam . Niesamowita historia na przestrzeni wieków, najbardziej podobało mi się to jak zmieniał się swiat, w kazdej epoce autorka sie odnajdywała. A kobiety tego rodu sa rzeczywiście niesamowite. Niestety 3 ostatnie tomy mnie zawiodły jakoś to zakończenie wymknęło sie z pod kontroli. Ale oceniając całość również daje 6/6

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze? Gdyby nie znajoma, nie wiem czy sama kiedykolwiek bym się nią zainteresowała.
      Mi osobiście zakończenie się podobało. :)

      Usuń
  2. Kurde, zachęciłaś mnie, od razu kupuję pierwszy tom :D Szkoda tylko, że okładki takie paskudne :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się. :)
      Są trzy wersje okładkowe. :) Kup najnowszą w twardej oprawie. :)

      Usuń
  3. Pierwszy tom sagi dostałam od przyjaciółki na urodziny ponad dwa lata temu, która jet wręcz zafascynowana historią stworzoną przez Margit Sandemo. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że saga przypadnie mi do gustu. Tak bardzo się pomyliłam! Zaczęłam czytać "Zauroczenie" i... przepadłam. Potem sięgnęłam po kolejne części i "Saga o Ludziach Lodu" podbiła moje serce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, teraz to zauważyłam, to był starannie przemyślany plan z tym, by nazwać pierwszy tom "Zauroczenie". Ma za zadanie nas czytelników zauroczyć i sprawiać, że zakochamy się w sadze.

      Usuń
  4. Odpowiedzi
    1. Cieszę się. :)
      Jestem pewna, że przypadnie Ci do gustu. :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

„Cenny dług” - Marika Borula.

„Dziesięć poniżej zera” - Whitney Barbetti.

„Złote blizny” - Anna Dąbrowska.