„Pokój 2.040” - Mariusz 'Muzykomaniek' Tryniszewski.

Drogi Czytelniku...

Pamiętnik ojca? Jest.
Pewna śmiertelna choroba? Niestety...
Pewien muzyk i jego rodzina? Jasne.
Pewien maluch? Obecny.

Realia życia na walizkach, na ciągłych wyjazdach z chorym dzieckiem? Będą.
Walka? Nieustanna.
Pomoc? Znajdzie się.
Kłopoty? Są.
Marzenia, nadzieje, wiara? Oczywiście.
Stres? Pewnie.
Zmęczenie? Nie inaczej.
Wylane łzy, ale i chwile radości? Tak.
Desperacja? Znajdzie się.
Ogrom emocji? Nie obędzie się bez tego.
Między innymi właśnie to serwuje nam Mariusz Tryniszewski w swojej debiutanckiej książce (pamiętniku) pod tytułem „Pokój 2.040”. 
Jaki osiągnął efekt? By poznać odpowiedź na to pytanie, standardowo odsyłam do lektury, książki oczywiście.
Jest to tom pierwszy cyklu (i tu nazwa robocza) Z życia Tryniszewskich (takie odniosłam wrażenie, że to jest cel autora i wydawnictwa).


Wspaniale było przenieść się do świata Maksia, Mariusza, Beaty, Kai, Kaliny, Julki, Ani, Gosi i innych.

Na pewno zastanawiacie się jakie są moje odczucia po lekturze.
Już odpowiadam.


Po pierwsze, bohaterowie. Są dobrze wykreowani i zróżnicowani. W końcu to odbicie na papierze osób, które żyją gdzieś wśród nas. Polubiłam tu niemal wszystkich, małego Maksia, jego rodziców, jego siostry, Anię, Julkę i innych. Po prostu nie mogło być inaczej. Jestem dla nich pełna podziwu i chylę im nisko czoło.

Po drugie, fabuła. Nie chcę nikomu zdradzać tu szczegółów, jednak powiem, że jest to prawdziwy emocjonalny rollercoaster, przynajmniej dla mnie. Muszę przyznać, że autor naprawdę buduje napięcie, nie było spokojnie ani przez chwilę. Autor serwuje nam emocje naprawdę dużymi porcjami. Nie brakowało mi tu zaskakujących zwrotów akcji (nie były tu takie kluczowe, gdyż tą historię napisało samo życie, nie jest wymysłem autora) oraz wywoływania w nas skrajnych uczuć oraz problemów, którymi obarczone są dosłownie na każdym kroku nasze persony.


Po trzecie, styl. Książka napisana jest lekkim, wręcz swojskim, językiem, przystępnym dla każdego, więc szybko i łatwo się ją czyta. Lektura minęła mi wręcz błyskawicznie. Daję za to plusika.

Po czwarte, zakończenie. Warto do niego dotrzeć, zdecydowanie. Oczywiście nie zdradzę jak skończyła się ta historia, nie chcę odebrać przyszłym czytelnikom możliwości jej samodzielnego poznania. Leci za to plusik.

Po piąte, emocje. Nie zabraknie ich tu, zdecydowanie nie zabraknie. Były chwile smutku, zwątpienia, łzy, bezradność, ale i śmiech, radość, miłe niespodzianki i pełno humoru. To było w tej powieści najlepszą jej częścią.

Powieść dzięki formie przekazu jest lekką lekturą do poduszki (mimo tematyki).


Opowieść pokazuje, że wszelakie plany i marzenia przestają mieć znaczenie gdy w grę wchodzi choroba i dobro dziecka, wtedy zaczyna liczyć się tylko walka i nadzieja na zwycięstwo.


Książka praktycznie czytała się sama. Historia mnie bardzo wciągnęła, sprawiła, że chciałam być częścią życia naszych bohaterów, pomóc im, kibicować im. Nie chciałam opuszczać go aż do samego zakończenia, chciałam wiedzieć jaki będzie wynik tej dość długiej walki (długiej na pewno dla rodziny Tryniszewskich).


Autorowi dziękuję za tę historię, była naprawdę wciągająca.

Takie doświadczenia może mieć (bądź ma) wiele osób w naszym najbliższym otoczeniu, nigdy nie wiadomo (może chcą na przykład walczyć sami?)...
Tego typu książki są potrzebne, jest to swoista terapia dla autora oraz jakieś wskazówki, pocieszenie i nadzieja dla innych.

Kilka razy miałam echo słynnego zdania w głowie: 'Dzień dobry, panie Tryniszewski'...

Ogólna ocena - 5,5/6. :)
POLECAM, POLECAM, POLECAM.
Warto po nią sięgnąć.


Pozdrawiam, Iza.


ZA EGZEMPLARZ I MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU REWIZJA. :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Cenny dług” - Marika Borula.

„Dziesięć poniżej zera” - Whitney Barbetti.

„Złote blizny” - Anna Dąbrowska.