„Matka mojej córki” - Magdalena Majcher.

Drogi Czytelniku...

Jest 3 nad ranem, a ja zamiast spać co robię? Oczywiście skończyłam czytać. Tym razem padło na „Matkę mojej córki”, którą napisała Magdalena Majcher. Nie mogłam jej po prostu w połowie odłożyć, musiałam przeczytać od razu do końca. To powieść, którą wyczekiwałam z niecierpliwością. Miałam wobec niej dużo większe wymagania niż od poprzednich książek autorki.

Wspaniale było przenieść się do świata Niny, jej rodziców - Małgorzaty i Jacka, Igi, Tomka, Izy, Dagmary i innych.

Na pewno zastanawiacie się jakie są moje odczucia po lekturze.
Już odpowiadam.

Po pierwsze, po książki wychodzące spod pióra Magdy już po przeczytaniu „Jednego wieczoru w Paradise” postanowiłam sięgać w ciemno. Na pierwszych dwóch powieściach autorki się nie zawiodłam, tak było i tym razem. W tym wypadku od chwili, w której go tylko poznałam, bardzo zaintrygował mnie tytuł. Miałam swoje wyobrażenie czego książka mogłaby dotyczyć. Jakie? To już pozostawię dla siebie. Czytając, cóż zostałam mile zaskoczona, i to w wielu miejscach (najbardziej chyba tym, kto okazał się tytułową matką, szkoda, że nie widzieliście mojej miny gdy dotarłam do tego momentu...). Według mnie to najlepsza z trzech wydanych do tej pory książek Magdy. Trudne tematy, jakże świetnie się w nich nasza pisarka odnajduje i udowadnia to z każdą kolejną książką.

Po drugie, bohaterowie. Są jak zawsze świetnie wykreowani i interesujący. Tak różni od siebie, jak tyko mogą być. Ninę praktycznie od razu polubiłam - kobieta sukcesu, z pozoru z idealnie ułożonym życiem, niestety tylko z pozoru. Podziwiam w niej to, że do wszystkiego doszła sama. Tomek, facet - ideał. W każdym tego słowa znaczeniu. Serio. Szczerze zazdrościłam go Ninie. Zawsze wiedział jak postąpić, nie bał się brać odpowiedzialności za swoje czyny. Nie wspomnę już, że wiedział jak godnie traktować kobietę i dbać o nią, zawsze szanował (co by się nie działo). Gdzie dzisiaj podziali się tacy mężczyźni? Za to rodzice Niny... Cóż, oni nie przypadli mi do gustu już na samym początku (w końcu Nina nie bez powodu ich unikała). W miarę przybywania przeczytanych stron niemal ich znienawidziłam. Dlaczego? Tego dowiecie się z lektury. Nie wiem jak można być takimi ludźmi... Naprawdę nie wiem...

Po trzecie, fabuła. Nie chcę nikomu zdradzać tu szczegółów, jednak powiem, że dla mnie to nawet więcej niż rollercoaster. Od pierwszej do ostatniej strony książka trzyma w napięciu i gra na emocjach czytelnika (stanowczo za często). Zwłaszcza pod koniec.

Po czwarte, miejsce akcji. Fajnie, że autorka postanowiła wybrać właśnie rodzinne miasto jako centrum wszystkich wydarzeń. Kto, jak nie osoba blisko związana z danym miejscem lepiej przekaże nam jego urok? Plusem było też to, że mogliśmy się dowiedzieć jak na przełomie lat miejscowość się zmieniała, poznać trochę jej historię.

Muszę rozczarować osoby, które spodziewają się (przeważnie patrząc na słodką okładkę) lekkiej i przyjemnej lektury do poduszki. Powieść nie jest nią w żadnym wypadku. Autorka umiejętnie wdrążyła w tę historię prawdziwy  dramat.

Książka praktycznie czyta się sama, historia wciąga, sprawia, że aż chce się być częścią życia bohaterów, ich losów. Z zapartym tchem czeka się na jej finał.

Magdaleno dziękuję za tę historię. Zostanie ze mną na dłużej. Wyryła się w moim sercu. Uduszę Cię tylko za jedno, w złym miejscu książka się kończy, ja chcę wiedzieć co dalej.

Ogólna ocena - 6/6. :) (Gdybym mogła dałabym i 8)
POLECAM, POLECAM, POLECAM.
Warto po nią sięgnąć.

Pozdrawiam, Iza.

 
 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Cenny dług” - Marika Borula.

„Dziesięć poniżej zera” - Whitney Barbetti.

„Złote blizny” - Anna Dąbrowska.