„Jeden wieczór w Paradise” - Magdalena Majcher.

Drogi Czytelniku...

Czy pierwsza miłość jest ostatnią? A może tak naprawdę ostatnia pierwszą jest? Kilka lat temu Michał Wiśniewski próbował znaleźć odpowiedź na to pytanie, czego efektem jest większości dobrze znana piosenka. Mnie samą od dawna nurtuje ta kwestia. Może dane mi będzie kiedyś ją rozwikłać. Bardzo by mnie to ucieszyło. Cóż, czas pokaże. Właśnie temat ten porusza Magdalena Majcher w swojej debiutanckiej powieści pod tytułem „Jeden wieczór w Paradise”. Sięgnęłam po nią z polecenia, ciekawości i nie będę ukrywać, głównie przyciągnął mnie jej opis.

Wspaniale było przenieść się do świata wiecznie zagubionej Marianny, jej ciapowatego (tak go przynajmniej odebrałam) męża Pawła, ich dzieci - Ani i Mateusza (osobiście zwariowałabym, gdybym miała takie pociechy), rodziców Marianny, przebojowej Natalii, Konrada (na niego szkoda mi słów) i innych.

Na pewno zastanawiacie się jakie są moje odczucia po lekturze.
Już odpowiadam.

Po pierwsze, bohaterowie. Są interesujący, dobrze wykreowani. Muszę przyznać, że prawie każdy mnie tu denerwował swoim zachowaniem i podejściem do życia. Serio. Dawno mnie to nie spotkało podczas lektury. Tak wiele razy miałam ochotę trzasnąć ich (zwłaszcza Mariannę) po głowie i krzyknąć: Do cholery nie, stop, nie tak!

Kochana autorko tak się nie robi. 
Nie jest to jednak w żadnym razie minus dla książki, przeciwnie. Mimo wszystko ich polubiłam na swój sposób. 

Po drugie, fabuła. Nie chcę nikomu zdradzać tu szczegółów, jednak powiem, że zaskoczyła mnie w wielu miejscach. Serio. Od pierwszej do ostatniej strony dużo się dzieje. Początkowo wszystko powoli się rozkręca, by pod koniec popędzić galopem prosto do mety. Lubię takie powieści.
Co do zakończenia... Troszkę mnie rozczarowało. Liczyłam na zupełnie inne.

Po trzecie, uświadamianie. Bardzo cieszę się, że Magda, wprawdzie przelotnie i nie jest to główny wątek w powieści (ale jednak, za co jestem jej wdzięczna), pokazuje, że profilaktyczne badania są bardzo ważne i ich zlekceważenie może mieć w przyszłości bardzo poważne konsekwencje. O czym dokładnie mówię? Tego już musicie dowiedzieć się sami z lektury.
Tego nigdy za wiele, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, przy ekspresowym wręcz tempie życia.

Powieść ta jest idealną, lekką lekturą do poduszki. Myślę, że wyciśnie nie jedną łzę.

Radzę zaopatrzyć się w chusteczki. Ja ich chwilami potrzebowałam.

Opowieść pokazuje, że miłość potrafi omamić, owinąć nas sobie wokół palca i robić z nami praktycznie wszystko to, co tylko chce. Skubana ma siłę przebicia, przeważnie góruje nad rozumem, który w pewnych przypadkach stanowczo powinien wieść prym i tylko od nas zależy czy jej ulegniemy. Nikogo z nas chyba nie ominie ta walka (tak mi się przynajmniej wydaje).

Książka praktycznie czyta się sama, historia wciąga, sprawia, że aż chce się być częścią życia bohaterów, kibicować im.

Magdaleno dziękuję za tę historię.
Zostanie ze mną na dłużej.

Ogólna ocena - 5/6. :)
POLECAM, POLECAM, POLECAM.
Warto po nią sięgnąć.

Pozdrawiam, Iza.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Cenny dług” - Marika Borula.

„Dziesięć poniżej zera” - Whitney Barbetti.

„Złote blizny” - Anna Dąbrowska.