„Mężczyzna, którego nigdy nie spotkałam” - Elle Cook. [PRZEDPREMIEROWO]

Drogi Czytelniku...

Przypadkowy telefon? Cóż, tak.
Dzieląca ich pora odległość? Niestety.
Brak spotkania twarzą w twarz? Będzie.

Coraz częstsze i dłuższe rozmowy i SMSy? Tak.
Codzienna walka? Jasne.
Pewna utracona szansa? Jest.

Urażona duma? Będzie.
Próba radzenia sobie w trudnych chwilach? Tak.

Nieporozumienia? Oczywiście.
Próba wyjaśnienia sobie pewnych spraw? Oczywiście.

Właśnie to, i kilka innych aspektów oczywiście, serwuje nam Elle Cook w swojej debiutanckiej powieści pod tytułem „Mężczyzna, którego nigdy nie spotkałam”.
Z jakim efektem? By poznać odpowiedź na to pytanie, jak zawsze odsyłam do lektury, książki oczywiście.


Miło było przenieść się do świata Hannah, Daveya, Joan, Paula, Mirandy, George'a, Clare, Geoffa, Granta, Charlotte, Marco i innych.


Na pewno zastanawiacie się jakie są moje odczucia po lekturze.
Już odpowiadam.


Po drugie, bohaterowie. Są dobrze wykreowani i zróżnicowani, są 'realni' i 'namacalni', nie sztuczni jak marionetki. Autorka w tej kwestii się postarała. Niczego mi w nich nie brakowało.
Niestety muszę przyznać, że nikogo nie polubiłam. Próbowałam, naprawdę, lecz... Dosłownie każdy mnie czymś zdenerwował, zirytował.
Dobra, nie piszę nic więcej, nie chcę zdradzać za wiele.


Po drugie, fabuła. Nie chcę nikomu zdradzać tu szczegółów, jednak powiem, że nie jest to prawdziwy rollercoaster, przynajmniej dla mnie. Myślę jednak, że w tym przypadku wcale nim być nie musi. Akcja rozkręca się swoim tempem, mimo to ciągle coś się dzieje. Troszkę brakowało mi tu zaskakujących zwrotów akcji (nie o nie w tym przypadku chodziło), lecz nie problemów, którymi autorka na każdym kroku obarcza nasze persony, zwłaszcza Hannah
.

Po trzecie, styl. Autorka ma lekkie pióro dzięki czemu książkę czyta się dość szybko, łatwo i przyjemnie. Za to muszę przyznać plusika.


Po czwarte, układ. Historię poznajemy z dwóch perspektyw - Hannah i Daveya. To fajne rozwiązanie, ponieważ bohaterowie przebywają praktycznie na różnych kontynentach, więc siłą rzeczy dzieją się u nich różne rzeczy, poza tym fajnie było wiedzieć co tam im w duszy gra i dlaczego podejmują takie a nie inne decyzje. Ten typ narracji zawsze mi odpowiadał i cieszę się, że autorka go tu użyła. Daję za to plusa.

Po piąte, zakończenie. Warto do niego dotrzeć. Najbardziej w nim podobało mi się to, że bohaterowie postąpili inaczej niż postąpiłabym ja. To pokazuje jak ludzie są różni, to jest fajne. Poza tym myślę, że co niektórzy zasłużyli na taki a nie inny koniec. Leci za to kolejny plusik.


Powieść jest to lekką lekturą do poduszki.


Opowieść pokazuje, że dla prawdziwej miłości nie ma przeszkód nie do pokonania, choćby były nią nawet tysiące kilometrów czy długie nie spotkanie się na żywo i liczne nieporozumienia. Przeznaczenie zawsze znajdzie sposób by połączyć losy dwojga osób.


Książka praktycznie czyta się sama, nie wiedziałam nawet kiedy dotarłam do końca. Historia nawet wciąga, chociaż nie zawsze sprawia, że chce się być częścią życia naszych bohaterów, mimo to nie chciałam opuszczać go aż do ostatniej kropki.


Autorce bardzo dziękuję za tę historię.
Miło spędziłam przy niej czas, ta lektura jest idealnym oderwaniem od szarej rzeczywistości (a była mi teraz właśnie taka lektura potrzebna)
.


Ogólna ocena - 5/6. :)
POLECAM, POLECAM.
Warto po nią sięgnąć.


Pozdrawiam, Iza.


ZA EGZEMPLARZ I MOŻLIWOŚĆ WCZEŚNIEJSZEGO PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU MUZA. :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Cenny dług” - Marika Borula.

„Dziesięć poniżej zera” - Whitney Barbetti.

„Złote blizny” - Anna Dąbrowska.