„Sherlock Holmes. Studium w szkarłacie” - Arthur Conan Doyle.

Drogi Czytelniku...

Ludzki umysł zaskakuje nas na każdym kroku. Pomyśleć, że wykorzystujemy bardzo niewielki ułamek jego możliwości, może z 6, w porywach do 10 procent. To bardzo niewiele... Bardzo. Fakt, potrafimy stworzyć fantastyczne rzeczy, igrać z pamięcią, wytłumaczyć i zbadać niewyjaśnione. Jednak nie jestem nawet w stanie sobie wyobrazić, co moglibyśmy dokonać, gdybyśmy tylko skorzystali ze 100 procent potencjału naszego mózgu. Do tego po części nawiązuje lektura, którą ostatnio miałam przyjemność czytać.
Wstyd przyznać, ale dopiero teraz postanowiłam sięgnąć po przygody chyba najsłynniejszego detektywa w dziejach literatury -
Sherlocka Holmesa. Słyszałam o tych książkach wiele dobrego, postanowiłam sama sprawdzić. Jak łatwo się domyślić, zaczęłam od „Studium w szkarłacie”. Nie ukrywam, tytuł mnie zaintrygował. Nawiązuje do koloru krwi. Czy będzie jej dużo w powieści? Co oznacza jej studiowanie, badanie (tak ja to bynajmniej odebrałam)? Przekonajcie się sami.
 
Wspaniale było przenieść się do świata Sherlocka, Johna (fajnie, że to właśnie z jego perspektywy poznajemy całą historię, nikt inny nie byłby tu lepszym narratorem),
Enocha, inspektora Lestrade'a, inspektora Gregsona, Józefa, Artura i innych.

Na pewno zastanawiacie się jakie są moje odczucia po lekturze.
Już odpowiadam.

Po pierwsze, po tę książkę sięgnęłam z polecenia kilku osób i po przeczytaniu wielu pozytywnych (choć nie tylko) recenzji. Nie zawiodłam się. Książka od razu mnie wciągnęła, zapomniałam przy niej o całym świecie. Nie mogłam się od niej oderwać.
 
Po drugie, bohaterowie. Są bardzo interesujący (zwłaszcza sam Holmes), świetnie wykreowani i zróżnicowani. Nie są typowi, schematyczni. Znalazłam tu całą gamę osobowości i charakterów, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Sama nie wiem, których więcej...
Sherlocka i Johna polubiłam już na początku, choć ten drugi czasami mnie denerwował. Nigdy nie zrozumiem fenomenu, który polega na tym, że osoby o skrajnie rożnych charakterach mogą zostać przyjaciółmi w bardzo krótkim czasie. Niby wiem, że często tak jest i sama to przeżywam, lecz ciągle mnie to zaskakuje.
Nie polubiłam za to panów inspektorów. Irytowali mnie. 
 
Po trzecie, fabuła. Nie chcę nikomu zdradzać tu szczegółów, jednak powiem, że to prawdziwy rollercoaster, przynajmniej dla mnie. Od pierwszej do ostatniej strony książka nie nudzi, ciągle coś się dzieje. Akcja początkowo rozkręca się powoli, płynie niczym spokojny strumyk, by w drugiej połowie zacząć pędzić niczym rozpędzony pociąg ekspresowy.
Nie zabraknie tu tajemnic, niespodziewanych zwrotów akcji, intryg, zagadek i interesujących odpowiedzi. Dzięki naszemu detektywowi dowiedziałam się wielu ciekawych rozwiązaniach i nauczyłam się  jak dostrzegać na pozór nieistotne szczegóły. 


Powieść nie jest kolejną lekką lekturą do poduszki. Stanowczo.

Opowieść pokazuje na przykładzie pracy detektywa do czego zdolny jest nasz umysł, gdy tylko odpowiednio go wykorzystamy...

Książka praktycznie czyta się sama (dość szybko, jak dla mnie osobiście za szybko), historia wciąga, sprawia, że aż chce się być częścią życia bohaterów, wraz z nimi rozwiązywać stworzoną przez Arthura zagadkę.

Autorowi dziękuję za tę historię. Z lekturą kolejnych części na pewno nie będę czekała długo.

Ogólna ocena - 5/6. :)
POLECAM, POLECAM, POLECAM.
Warto po nią sięgnąć.

Pozdrawiam, Iza.

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Cenny dług” - Marika Borula.

„Dziesięć poniżej zera” - Whitney Barbetti.

„Złote blizny” - Anna Dąbrowska.