„Serce w prezencie” - P. D. Hutton.

Drogi Czytelniku...

Wiem, że jeszcze wcześnie (w końcu nie ma jeszcze nawet listopada), ale zapraszam na drugą w tym roku recenzję powieści o tematyce Bożonarodzeniowej.


Święta Bożego Narodzenia? Obecne.
Magiczny klimat przygotowań świątecznych i samych świąt? Tak.
Przystojny prawnik? Jasne.
Piękna doradczyni zakupowa? Jest.
Pewne incydenty? Znajdą się.
Śmieszne sytuacje? Będą.
Strach? Cóż...
Pomoc? Pewnie.

Tajemnice? Niestety.
W pewnym sensie przeciwieństwa? Znajdą się.
Pewna strata? Niestety.

Nieporozumienia? Cóż...
Nawiązanie do koreańskich dram? Jasne.

Między innymi właśnie to serwuje nam P.D, Hutton w swojej debiutanckiej książce pod tytułem „Serce w prezencie”. 
Jaki osiągnęła efekt? By poznać odpowiedź na to pytanie odsyłam do lektury.


Miło było przenieść się do świata Jane, Michaela, Lauren, Bryana, Alice, Phoebe, Sabine, Lucasa, Kristen, Josha, Beth, Charliego, Melissy, Grega, Ashley, Bena, Roberta, Shawna, Shili, kota Kapitana i innych.


Na pewno zastanawiacie się jakie są moje odczucia po lekturze.
Już odpowiadam.


Po pierwsze, bohaterowie. Są dobrze wykreowani, zróżnicowani i dość interesujący. Czy kogoś polubiłam? Tak, Jane, Michaela (a miał być snobem i co? :P), Lauren, Alice, Sabine i Phoebe. To ciepłe i pełne empatii osoby.
Nie mogę tego napisać niestety o nikim innym, a bardzo bym chciała. Dlaczego? Cóż, każdy miał coś na sumieniu.
Nie zdradzę jednak nic więcej.

Po drugie, fabuła. Nie chcę nikomu zdradzać tu szczegółów, jednak powiem, że nie jest to prawdziwy rollercoaster, przynajmniej dla mnie. W tym przypadku jednak nie o to chodzi. Akcja rozkręca się swoim tempem, co nie znaczy, że było spokojnie. Autorka serwuje nam emocje dużymi porcjami (zwłaszcza w pewnych momentach). Brakowało tu zaskakujących zwrotów akcji (jednak nie były tu kluczowe), lecz wywoływania w nas skrajnych uczuć i problemów, którymi obarczone są na każdym kroku nasze persony już nie.


Po trzecie, święta i ich klimat i samo przygotowywanie ich. Czułam go tu niemal na każdej stronie
 z czego ogromnie się cieszę. Aż sama chwilami miałam ochotę posłuchać kolęd, a nawet wyjąć kilka ozdób... Daję za to plusa.

Po czwarte, układ. Historię poznajemy z dwóch perspektyw, Jane i Michaela. To było tu bardzo dobrym rozwiązaniem. Narracja ta uzupełniała wzajemnie ważne wątki (oczywiście nie zdradzę jakie) i byłaby zdecydowanie nie pełna gdyby historię 'opowiadała' nam przykładowo tylko Jane. Przyznaję za to kolejnego plusika.
 

Po piąte, styl. Książka napisana jest lekkim językiem, przystępnym dla każdego. To bardzo ułatwia, uprzyjemnia lekturę i sprawia, że czyta się ją dość szybko (a powieść cienka nie jest). Leci za to oczywiście plusik.


Po szóste, zakończenie. Warto do niego dotrzeć. Szczerze, właśnie takiego zakończenia tej historii się spodziewałam i takiego oczekiwałam... Autorka mnie nie zaskoczyła, jednak końcówka wprost nie mogła być inna (no może z małym wyjątkiem). Daję za to zarazem minusika jak i małego plusika.
 


Powieść nie do końca jest lekką lekturą do poduszki.

Opowieść pokazuje, że pomimo codziennego zabiegania (nie tylko w okresie świątecznym) warto znaleźć czas dla najbliższych, tych najważniejszych dla nas osób, w końcu nikt nie wie ile czasu mu lub innym pozostało.


Książka praktycznie czyta się sama. Historia wciąga i sprawia, że chce się być częścią życia (chociaż momentami pokręconego i bardzo smutnego) naszych bohaterów i nie opuszczać go aż do finału. 


Autorce bardzo dziękuję za tę świąteczną przygodę.
To książka jest idealna na przedświąteczny czas, polecam właśnie wtedy ją czytać. :)

Ogólna ocena - 5/6. :)
POLECAM, POLECAM.
Warto po nią sięgnąć.


Pozdrawiam, Iza.


ZA EGZEMPLARZ I MOŻLIWOŚĆ PRZECZYTANIA KSIĄŻKI DZIĘKUJĘ WYDAWNICTWU AMARE. :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Cenny dług” - Marika Borula.

„Dziesięć poniżej zera” - Whitney Barbetti.

„Złote blizny” - Anna Dąbrowska.